środa, 30 stycznia 2013

Kto chce cukierka?

   Przypomniała mi się stara rymowanka... :) Ja osobiście za cukierkami nie przepadam, no chyba że mowa o michałkach :D Albo o cukieraskach na blogach, bo to wiąże się z fajnymi nagrodami :)
Nie omijając dalej w bawełnę uprzejmie ogłaszam, że popełniłam CANDY. 



Dziś cukierek w moim candy ma postać zestawu szczoteczek do malutkich ząbków MAM Learn To Brush Set (kolor laureat będzie mógł wygrać sam).

REGULAMIN:
1.Organizatorem konkursu jestem ja - czyli AalillaA, natomiast sponsorem nagrody jest MAM.
2. Aby wziąć udział w konkursie należy:
    - kliknąć "lubię to" na fb strony sponsora http://www.facebook.com/MAMPoland, a organizator też się wcale nie obrazi ;),
    - dodać bloga do obserwowanych,
    - wstawić banerka z linkiem do posta o konkursie na stronie głównej swojego bloga
    -  i/lub dodać link do tego posta na fb. (alternatywa dla osób bez bloga)
    - a przede wszystkim w komentarzu pod postem dokończyć zdanie:  Chcę wygrać produkty MAM, ponieważ...
3. Candy trwa do 20 lutego roku 2013, do godziny zero.
4. Wyniki ogłoszone będą do 27 lutego tego samego roku.
5. Laureat zobowiązany jest do przesłania swoich danych (imię, nazwisko, adres, nr tel) na info@mambaby.pl w temacie maila wpisując „konkurs blog” w terminie 5 dni od ogłoszenia wyników. Przekroczenie tego terminu skutkuje utrata nagrody.
5. Nagroda zostanie wysłana w ciągu 14 dni od otrzymania przez firmę MAM maila od laureata, zawierającego jego dane teleadresowe.
7. Uczestnik, biorąc udział w konkursie, automatycznie wyraża zgodę na opublikowanie przez MAM jego konkursowej odpowiedzi na fangage MAM.

Powodzenia ;)

Akcja Tesco "Pomóżmy zwierzętom przetrwać zimę"

    Wiedziałyście o niej? TU sobie możecie poczytać o co chodzi. A chodzi o kliknięcia. Klikać można codziennie na wybrane przez was schronisko, które otrzyma dofinansowanie od Tesco. To tak w skrócie. Zachęcam do klikania, to kosztuje tylko garstkę czasu. Swoją drogą szkoda, że wcześniej się nie dowiedziałam o tej akcji, bo dobiega już ona niestety końca.

czwartek, 24 stycznia 2013

Złośnik.

źródło

A może taki kostiumik?
    Złośnik - Kubuś w stanie złości różnego natężenia. Jak coś mu nie odpowiada dajmy na to uznał, że za długo już siedzi w łóżeczku.  Albo chce koniecznie spróbować co mamusia, albo tatuś, albo ktokolwiek inny właśnie z apetytem je, a dana osoba się nie zorientuje i spróbować nie da. Albo nie potrafi czegoś dosięgnąć. Albo...,albo... można by pisać i pisać. Otóż w takich sytuacjach nasz dziewięciomiesięczny maluch wykrzywia twarz w komicznym grymasie udając warczącego psa. Podnosi górną wargę obnażając białe ząbki, przy czym marszczy nos i fuka raz po raz wdychając i wydychając świszczące powietrze przez nozdrza. Śmiejemy się wtedy, że zaraz zamieni się w zielonego olbrzyma i będziemy mówili do niego Hulk. Oczywiście jeżeli nic nie zrobimy, to po kilku takich ofukanych próbach Jakub zmieni się w końcu w Hulka i zacznie się ryk. Jak sobie z tym radzimy? Śmiechem. Malutki jest taki uroczy jak się tak złości, że nie da się na niego pogniewać. Przyłączamy się do niego i też fukamy, z tym, że robimy to z uśmiechem. Po chwilce Kubuś też już traktuje to jak zabawę i po złości nie ma śladu.
Gorzej, gdy złośnik wychodzi z pierworodnego bez ostrzeżenia. Gdy na przykład zabiorę mu coś, co sobie samodzielnie ściągnął ze stołu w wielkich trudach. Mówmy tu o komórce, pilocie czy szklance. Pewnie, że najpierw proszę żeby oddał, staram się nie zabierać mu nic znienacka, próbuję się często zamienić, ale dzieci jak dzieci, wolą to czego nie można. Więc jak mu coś zabiorę, albo zabronię. Jest złość, płacz, płacz? Ba, jest ryk, tupanie nogami i zgrzytanie zębami. Twarzyczka przybiera kolor purpury, po policzkach lecą wielkie łzy. I musimy uważać gdy młodociany siedzi, bo zazwyczaj rzuca się do tyłu i mógłby nieźle przygrzmocić tyłem głowy w podłogę. Tu już rozładowanie napięcia trwa dłużej i jest trudniejsze. Kubusia trzeba przytulić (i uważać, bo gryzie), a jak się trochę uspokoi najlepiej rozśmieszyć i zająć zabawą.

wtorek, 22 stycznia 2013

Łyżeczka do karmienia niemowląt MAM Soft Spoon Set.


 











    Łyżeczka  MAM Soft Spoon Set jaka jest, każdy może sobie obejrzeć na zdjęciu obok. Sprzedawane są w zestawie po dwie, lub w zestawie z miseczką. Do wyboru mamy standardowe kolory, czyli niebieski i róż. Niby taka niepozorna łyżeczka, a jednak jest w niej coś, dzięki czemu stała się ona naszym ulubionym narzędziem do karmienia małego głodomorka. A mieliśmy okazję karmić się różnymi. Firma MAM ponownie spełniła nasze oczekiwania i nas nie zawiodła. Łyżeczka Soft Spoon posiada wygodny twardy trzonek i miękką, elastyczną główkę, dzięki czemu nie podrażnia ona wnętrza buzi maluszka, co jest szalenie ważne przy karmieniu wierciucha, który obraca buzię w każdą możliwą stronę w najmniej odpowiednim momencie. Ponadto jest ona delikatna, ale również wytrzymała nie tylko na uderzenia o stół i inne powierzchnie, ale również na ostre zębole w przypadku szczękościsku nerwusa. Łyżeczka Soft Spoon wykonana jest oczywiście z materiałów wolnych od Bisfenolu A (BPA) - substancji, która może mieć szkodliwy wpływ na zdrowie dzieci.  Ale to nie wszystko.












Producenci łyżeczki do karmienia niemowląt Soft Spoon pomyśleli również o wskaźniku temperatury pokarmu. Po co to komu? Otóż mimo powszechnych nawyków pediatrzy informują, że  przy karmieniu niemowląt nie należy oblizywać łyżeczki w celu sprawdzenia temperatury i w żadnym innym celu też nie. Skąd więc wiadomo, że zupka, kaszka czy inny obiadek ma odpowiednią temperaturę. Otóż łyżeczka Soft Spoon zabarwi się na lekki niebieski. Natomiast gdy główka zabarwi się na biało oznaczać to będzie, że zawartość łyżeczki jest za gorąca, a gdy pozostanie niebieska, przekaże nam w ten sposób, że obiadek jest zimny. Oczywiście na każdą reakcję potrzeba nieco czasu. Na zdjęciach powyżej znużyłam łyżeczkę do karmienia niemowląt w gorącej wodzie, muszę tu sprostować, że nasz egzemplarz nosi już niezmywalne ślady marchewki.

A tak Bubuś je z łyżeczki Soft Spoon :)

Wybaczcie jakość filmiku, ale trudno kręcić i karmić jednocześnie. 

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Przewijanie pieluch od strony praktycznej.

    Jest coś, czego przy dziecku robić nie znosicie? Na pewno każda mama ma koło mnóstwo przykładów.
Ale do rzeczy, to czego ja nienawidzę wręcz robić przy dziecku to zwykła i niestety konieczna czynność pod tytułem przewinięcie pieluchy. Zdziwione? 
Jak Mały był jeszcze rzeczywiście mały, nie większy od dobrego worka kartofli, czy innych ziemniaków to sprawa wyglądała jeszcze nie tak nerwowo. Brało się obesrańca na tak zwany przewijak i zwyczajnie ściągało się upaskudzoną pieluchę, delikatnie i ostrożnie, co by jajeczku nóżek przypadkiem nie powybijać. Po czym zakładało się świeżą po uprzednim wyczyszczeniu i wymazaniu odpowiednim specyfikiem tyłka. Trzeba było tylko przecierpieć smród i ewentualność posiadania kleksów z zawartości pampersa na ciele i garderobie własnej i osób otaczających przewijającego. Ot zwykła zmiana pieluchy przyjemna i radosna jak w tv...
Kilka miesięcy później, dzieciak starszy nieco, gabarytem i ruchliwością już nie przypomina nawet tego jajeczka, co to takie delikatne ze szpitala zostało wyniesione i  tu sprawa zmiany pieluchy ma się następująco. Nadal ryzykujemy, że zostaniemy naznaczeni przez wierciucha kupką. Nadal nasze nozdrza cierpią, z tą różnicą, że wachlarz aromatyczny wydobywający się z nieszczęsnego okołopupowego zbieracza  siuśków i tych twardszych jest bogatszy. Do tego jest możliwość, że delikwent zwieje nam z miejsca przewijania (bo przewijak już dawno stał się miejscem nieodpowiednim) zanim zdążymy dupkę umyć i nasmarować tudzież posypać odpowiednim specyfikiem. 

czwartek, 17 stycznia 2013

Historia naszego życia.

    Dziś mija nam ósmy roczek związku. Związku, który w swoich wzlotach i upadkach uczył nas miłości, cierpliwości, rozkoszy, pokazał co to jest gniew, zazdrość, rozczarowanie. Burzliwy w emocjach, lecz spokojny i poukładany po wierzchu. Splotła nas nić uczucia. Uczucia tak pierwotnego i silnego, że jednym słowem wcale ogarnąć się go nie da. I mimo, że momentami było ciężko, mimo przepaści jaka pojawiała się między nami, mimo wszystko, ta nić trzymała i trzyma nas nadal. Związanych
Mimo, że mieszkaliśmy w tym samym mieście, ba w tej samej dzielnicy poznaliśmy się dopiero w szkole. Chodziliśmy do tego samego technikum, na ten sam kierunek, do tej samej klasy, tylko w innych rocznikach.  Szybko podjęliśmy decyzję o wspólnej przyszłości, ślubie, dziecku. Na przeszkodzie stał młody wiek i wówczas jeszcze nie zakończone nauczanie. Gdy zaczęliśmy się spotykać ja uczęszczałam do pierwszej klasy technikum i miałam niespełna szesnaście lat i tak na prawdę nikt nie brał tego związku na poważnie. Cztery lata później, gdy ja kończyłam naukę, a Misiak wyjeżdżał do wojska planowaliśmy już ślub i już nikt nie miał wątpliwości, że to poważne uczucie i świadoma decyzja.
Gdy zaczęliśmy się spotykać pochłonęła nas namiętność i młodzieńcza spontaniczność, ale na tym nie kończyły się nasze relacje. Mijały nam minuty, godziny, noce na rozmowach do rana przy blasku świec i stłumionym dźwięku radia. Poznawaliśmy się coraz bardziej. oraz bardziej obnażaliśmy się przed sobą fizycznie i emocjonalnie. Misiak był pierwszą osobą, której mogłam powiedzieć wszystko i powiedziałam. A on nie przestraszył się, nie uciekł. Został przy mnie, wspierał i pomógł przezwyciężyć wszystko z czym zmagałam się tyle lat. Był przy mnie gdy płakałam, by służyć ramieniem i nadstawionym uchem. Był gdy sama nie chciałam być ze sobą, by przekonać mnie, że świat nie jest taki okrutny jakim mi się przedstawił. Był gdy się śmiałam, by śmiać się wraz ze mną i dbać, by ten stan trwał jak najdłużej. A ja? Co dałam w zamian? Chyba tylko siebie. Pokazałam mu inny świat, inne spojrzenie na wiele sytuacji. Staliśmy się sobie przyjaciółmi, powiernikami, kochankami. i trwaliśmy nada w szalonym związku miłości szkolnej.
Potem był burzliwy okres. Misiak ukończył szkołę wcześniej i poszedł do wojska. Ja zakończyłam naukę i wkrótce potem on zakończył swoją przygodę w służbie. Pojawiła się przepaść, łzy, gniew, zazdrość i bezsilność. Chciałam odejść. Nie zrobiłam tego. Długo przyszło mi mierzyć się z goryczą i bólem. Wiele rozmów, kłótni i żalów później znowu zaznaliśmy szczęścia.
Postanowiliśmy iść dalej. Przybliżaliśmy się do siebie coraz mocniej, tworzyliśmy prawdziwe małżeństwo. Postaraliśmy się o dziecko. Razem byliśmy w ciąży, razem rodziliśmy, razem wychowujemy syna.
Teraz jesteśmy tu. Wciąż razem, wciąż zakochani. Szczęśliwi.


wtorek, 15 stycznia 2013

Jak posprzątać mieszkanie przy małym dziecku?

    Sprzątanie domu zamieszkałego przez młodocianą jednostkę raczkująco-psocącą ogranicza się do ogarnięcia tu i ówdzie grubszego bałaganu. O większych porządkach w zaplanowanych dniach nie ma mowy, bo bobas zapewne właśnie wtedy zacznie ząbkować, marudzić, albo po prostu będzie miał zły dzień lub... wręcz przeciwnie, w przypływie dobrego humoru będzie robił wszystko, by odciągnąć zajechaną matkę od roboty na rzecz jedynego słusznego zajęcia - zabawy z dzieciorkiem. Ja zaplanowałam sprzątanie na dziś. I tak, gdy poszłam pozmywać naczynia synuś postanowił zrobić porządki w swojej szafie, skutkiem czego miałam w pokoju podłogowy przegląd pieluch, ciuchów i innych zawartości półek zza przesuwnych drzwi. Gdy wpadłam na pomysł pościelenia łóżka, Kubusiowi zachciało się zabawy w "a kuku" do czego posłużyło mu prześcieradło, co oczywiście skutecznie udaremniło mi dalsze działanie przynajmniej na jakiś czas. Zamiatanie i wycieranie (małych) podłóg łazienki i kuchni wzbogaciło powierzchnię dywanu w pokoju o wystawę strzępów chusteczek jednorazowych i podkładek pod kubki. Udało mi się zrobić Małemu kolację i przygotować kąpiel bez ofiar w ludziach, przedmiotach i martwej natury, a to tylko dzięki temu, że psotnik zajął się gapieniem jak mu się woda do brodzika nalewa.
Jak więc to zrobić żeby było dobrze? Można zamknąć dzieciorka za kratami łóżeczka. Ale to rozwiązanie na krótką metę lub dla matek głuchych na płacz dzieci. Można odstawić delikwenta do babci, cioci czy innej opiekunki, ale przecież nie będziemy tego robić codziennie. Można też się pogodzić z losem i połączyć przyjemne z pożytecznym i sprzątać bawiąc się z dzieckiem. Albo (co osobiście stosuję często) wykorzystać męża, do zajęcia się potomkiem, lub pomocy przy sprzątaniu (kocham cię skarbie:*).

A tak Kubuniek bawi się w "a kuku" i w magika co to jest i zaraz znika :D

niedziela, 13 stycznia 2013

Aktualności.

    Pisałam, że (delikatnie mówiąc) nie zadowala mnie stan włosów, paznokci, skóry... Że się sobie nie podobam. Misiak jako stały czytelnik mojego bloga przejechał oczami po tekście nie komentując tego posta ni jednym słówkiem. Wiedział o tym nie od dziś. Tym bardziej zdumiało mnie to jak nazajutrz przyszedł rano z reklamówką pełną specyfików aptecznego pochodzenia. A konkretnie dostałam od męża witaminki i kapsułki na skórę, włosy i paznokcie. I tabletki przeciwbólowe. Tym razem nie na migrenę, a na bolesne miesiączki. Po porodzie każda miesiączka którą miałam była bolesna. A przy obecnej poziom bólu przeszedł  sam siebie. Nie będę się wdawała w szczegóły, napiszę jedynie, że w pewnym momencie mama już chciała zawieźć mnie do szpitala. Ale w końcu po kilku tabletkach i kilku godzinach mi przeszło.

Ps. Bubuś jest bogatszy o kolejnego ząbka :)

piątek, 11 stycznia 2013

Wózek typu parasolka. Espiro Activ. Wrrrr...

    Kilka dni temu nasz (znaczy Bubusiowy) wózek postanowił sprawić nam psikusa i się załamał. Konkretnie załamała się rama tegoż wózka. A że psotnik, o którym mowa był zakupiony nowy, został odesłany na gwarancję. Tyle dobrze, że gwarancja była i rama zostanie naprawiona/wymieniona. Ale cóż z tego skoro Kubuniek nie ma w czym jeździć? Popytaliśmy tu i tam i udało nam się zorganizować (czyt. pożyczyć) wózek zastępczy. Nasze wybawienie okazało się drzazgą pod paznokciem, a zwie się to Espiro Active. Możecie to cudo podziwiać na zdjęciu poniżej.

źródło
 Fajny? Fajny! - pomyślałam przy pierwszym z nim spotkaniu, nieświadoma jeszcze swojej ogromnej pomyłki. Ten wózek to TRAGEDIA. Mówi to mama zmuszona przeprowadzić się na to coś akurat gdy pogoda postanowiła obłaskawić nas piękną, białą, śnieżną zimą. Owszem, wózek jest lekki, składany i zajmuje mało miejsca i na tym jego zalety się kończą. Od przednich kół zaczynając - kręcą się one dookoła niezależnie od mojej woli, a w akcie największej złośliwości ustawiają się w poprzek, gdy jadę prosto przez śnieg. Można je przecież zablokować - powiecie. Wszystkich, których naszła ta myśl uprzejmie i uparcie zawiadamiam, że owszem, możliwość blokady jest, ale koła wtedy ustawiają się w V. Bardzo rozjechane V. Ok. Odczepmy się od kół. Prowadziłyście taki wózek jedną ręką? Ja próbowałam i na próbie się skończyło. Ponadto w/w cacko posiada pokrowiec na nóżki. Na rzepy! spróbujcie je tak odpiąć, żeby nie obudzić śpiącego w nim malucha. Co jeszcze? Ten wózek jest wypaśny - ma regulowane oparcie! Tak! Ale sposób regulacji woła o pomstę do nieba. Nawet nie chce mi się go opisywać, taki jest beznadziejny. A, i jeszcze można zdjąć cały pokrowiec i uprać. Fajnie, nie? No, ale żeby go zdjąć trzeba go odkręcić od stelaża. Tak, o d k r ę c i ć, śrubami.

niedziela, 6 stycznia 2013

Noc z życia mamy.

   Wieczora pewnego po ciężkim  dniu, położywszy wpierw syna wśród szczebelek łóżeczka zasiadła mama przed kompem, co by poczytać wasze posty i skrobnąć coś i u siebie. W swej naiwności myślała, że posiedzi godzinkę i zapadnie w błogi sen. Na przeszkodzie tego genialnego planu stanęła jej przypadłość pod niewdzięczną, kolokwialną nazwą "sraczka". Uprawiała więc mama biegi krótkodystansowe od kompa do wuceta do godziny pierwszej w nocy, kiedy to miejsce miała historia następująca. Siedząc na białej muszli klozetowej, robiąc to co robiła, mama słyszy przeraźliwy krzyk swojego śpiącego dotąd dziecięcia. Nie wiele myśląc podtarłszy wpierw pobieżnie pośladki, zerwała się z opuszczonymi jeszcze spodniami od pidżamy do łóżeczka. Synek wzięty na ręce uspokoił się nieco. Wtem złośliwy organizm oznajmia, że czekać   ani sekundy więcej nie będzie. Powtórnie niewiele myśląc matka desperatka z dzieckiem pojękującym na rękach pognała do łazienki. Jakimże szczęściem okazał się fakt zbudzonego małżonka, który przejął krzykaczka i zajął się nim spokojnie i troskliwie, a mama miała czas na dokończenie gównianych spraw.

czwartek, 3 stycznia 2013

Czapeczki dla niemowlaka firmy YO - opinia.

źródło
źródło
    Po lewej widać dwa modele zimowych czapeczek jakie mieliśmy przyjemność ostatnio testować. Obydwie są skonstruowane w taki sam sposób więc pozwolę sobie opisywać je razem.
 Zewnętrzny materiał to mocny i wodoodporny poliester. Wewnątrz zaś znajdziemy podszewkę wykonaną z przyjemnej bawełny. Warstwy nie przylegają do siebie ściśle (poza obwodem) dzięki czemu skóra głowy może oddychać, a dodatkowo
w bawełniane wnętrze wsiąka pot. Obie czapeczki są dobrze wykonane, po ponad miesięcznym okresie użytkowania i kilku praniach nic się nie odkształciło, nie zmechaciło, żadne szwy nie wyszły i nie puściły. Widać, że firma postawiła na jakość, na tym polu duży plus.
Fason obu czapeczek również nie różni się zanadto.  Są dopasowane do główki dziecka. Uszka zakończone bawełnianymi sznurkami są tak umiejscowione, że wiązanie wypada nie w załamaniu szyi, a pod brodą, za to rozwiązanie również plus. Spotykałam się już z czapkami, które nie dość, że wiązane były pod szyją to sznurki potrafiły wręcz zranić delikatną skórę niemowlaka. I możecie mówić, że to szczegół, ale dla mnie ważny, więc o nim piszę. Ale przez tak skonstruowane uszka  trzeba uważać przy doborze odpowiedniego rozmiaru tego nakrycia głowy. Gdy ten jest za mały to maluchowi będą wystawać płatki małżowiny usznej spod uszek czapeczki.
Ogólnie firma YO! za te konkretnie  czapeczki zimowe dostaje ode mnie opinię bardzo dobrą. Czyli szkoloną 5. Na prawdę doszukiwałam się wad i niedociągnięć, ale nie mam się do czego przyczepić.




Bubuś w obu modelach.  Jak Wam się podoba?