poniedziałek, 27 stycznia 2014

Z serii przemyśleń przedsennych.

    Od niedzieli jesteśmy już w naszym domu, pałeczkę opieki nad małoletnim Bratem, pieskiem, tatą i w ogóle domem przejął starszy brat. Mama wychodzi ze szpitala już jutro, obolała jeszcze, ale operacja przebiegła bez komplikacji. Uff. A mnie napada fala przemyśleń.
Miejsce gdzie się wychowałam zawsze będzie moim domem, ale nie tam już czuję się jak w domu. Tu w naszym małym gniazdku, gdzie w każdym kącie jest milion wspomnień, tu gdzie obserwujemy pierwsze kroki ku samodzielności naszego synka, tu jest mój dom. Jak to się mówi: ciasny, ale własny. Ale czegoś mi jednak brakuje. Przestrzeni przede wszystkim, wiadomo w trójkę z małym dzieckiem ciężko się pomieścić na kawalerce. Zwłaszcza, że ślubny chodzi do pracy też między innymi na nocną zmianę i niejaką ma możliwość wypoczynku po pracy, kiedy my jesteśmy w domu. Swoją drogą, jak Bubuś śpi po południu dwa kroki od nas w swoim kąciku to i my musimy chodzić niemal na paluszkach. Przydałoby się trochę więcej przestrzeni, tak przestrzeni i światła. Bo gdy mężu śpi po nocce, to w pokoju panuje półmrok, również gdy pogoda nie dopisuje to jest szaro i buro i ponuro. A ja do życia na jakichś choćby tam obrotach potrzebuję światła. Jak kwiaty i ja budzę się do życia gdy przyświeca mi jasność słońca najchętniej. Ale już dosyć narzekania. Grunt, że mamy gdzie mieszkać. Nie musimy pomieszkiwać kątem u rodziców, nie musimy bronić prywatności, intymności i własnego sposobu wychowywania dziecka.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Dzień jak co dzień(?)

Po zabawie :)
    Przez tydzień będę u mamy zajmowała się domem i młodszym bratem (14 lat). Jak dotąd idzie bez większych przeszkód, choć muszę przyznać, że jak nagle pojawia się większe dziecko do opieki to zorganizowanie czasu po pierwsze jemu, co by nie siedział całymi dniami przed kompem i żeby się nie nudził, po drugie sobie, żeby mieć chwilę dla siebie i oczywiście nie zapominajmy, że jest też mały Bubuś, który potrzebuje najwięcej uwagi, staje się nie lada wyzwaniem. Dzień zaczęłam od śniadania, brat od spaceru z psem, a Kuba od porannego mleka. Chłopcy jedli zdecydowanie dłużej, a ja zdążyłam już co nieco poogarniać, potem było wielkie sprzątanie, co zajęło mi dwa razy dłużej niż w naszej kawalerce, ale taka jest cena większej przestrzeni życiowej. Oczywiście Kubuś mi pomagał prężnie, dzielnie walczył z odkurzaczem i ściereczką do kurzu, może i takie sprzątanie nie jest szybkie, ale za to mam Małego na oku, a on się nie nudzi i przecież spędzamy w ten sposób razem czas. Brat w tym czasie miał za zadanie sprzątnąć swój pokój i dostał godzinkę na granie. Potem zupka i trzeba było coś wymyślić, żeby nie zalegli oboje przed tv, więc sięgnęłam znowu po farbki, ale było wesoło... Zbliżała się godzina drzemki Bubusia, to też znowu trzeba było posprzątać po zabawie. Mały poszedł spać, większy grać na kolejną, ostatnią dziś godzinkę, ale najpierw chwila dla lektury. I tak zyskałam chwilę dla siebie. Potem będzie obiadek,  a potem się zobaczy.


niedziela, 19 stycznia 2014

Chwilowe przenosiny.

    Dziś przenosimy się na tydzień do mojego rodzinnego mieszkania, do taty i brata. Mamy nie będzę przez tydzień, a skoro tata chodzi do pracy a brat ma ferie to ktoś musi się nimi zająć, ugotować, posprzątać, bratu zorganizować czas, żeby nie siedział całymi dniami przed kompem. Mężu ma nocną zmianę, więc tym lepiej dla niego, bo tam mamy do dyspozycji trzy pokoje, a co za tym idzie, mąż ma większe szanse na nieco spokojniejszy sen. Tak więc, na chwilę zastąpię mamę w jej domu, a ona w tym czasie będzie dochodzić do siebie po operacji na oddziale ginekologicznym w Katowicach, tam gdzie i ja leżałam niecały rok temu przy okazji abrazji macicy. Jeżeli kogoś interesuje jak ja tam wylądowałam, to odsyłam do starszego posta <<<<<<TU>>>>>>>. A niebawem napiszę tej notki część drugą, bo tak się składa, że moja mam "leczyła" się u tego samego "lekarza" co ja i jak na tym wyszła? Mam nadzieję, że tak samo jak ja, czyli przejdzie niezbędną operację i potem już wszystko będzie tylko dobrze.

piątek, 17 stycznia 2014

Mały artysta.

    Dziś dla odmiany od nudnych i przereklamowanych już kredek ołówkowych, pokazałam Bubusiowi co to są farbki i jak się maluje pędzelkiem. Muszę przyznać, że bardzo się to malowanie spodobało, ku mej osobistej uciesze. Zbliża się dzień babci i dziadka więc coś by się przydało zmajstrować :)

A teraz mała galeria:
mazu, mazu po karteczce

a co to? i co z tym teraz robimy?

acha! odbijamy na kartce, fajnie!

i kredki też się pokazały, ale świecowe.

Kiedy aniołkowi wyrastają rogi.

    Drugie urodziny Bubusia zbliżają się nieubłaganie, przyznam się bez bicia i gróźb, że obawiam się tego wieku, wiecie to trudny okres, dziecko odkrywa emocje, podkreśla własne ja i zazwyczaj pojawia się też bunt dwulatka, o zgrozo. I u nas już pojawiają się zapowiedzi tego okresu. Mój maleńki synek, moja kruszynka bezbronna i niewinna zmienia się momentami w manipulatora emocjonalnego, frustrata z maniactwem: jak nie cisnę czegoś o podłogę, to wybuchnę jak butelka szampana, trzymana za długo w zamrażalce i w przekornego uparciucha, który postanowił tak bo tak i nie inaczej, koniec kropka. Dostaje ten nasz aniołek czasem różek. Już nie jest tak skory do pomocy jak jeszcze kilka tygodni temu, nie zawsze zbiera zabawki, niezbyt chętnie coś poda, czy przyniesie. Żeby nie szukać daleko, proszę bardzo przykład świeży prosto z popołudnia: Kuba się zezłościł, nawet już nie wiem z jakiego powodu, chwycił co miał pod ręką, dziś była to plastikowa miska z chrupkami kukurydzianymi w środku i cisnął z całej siły o podłogę, nie oszczędzając przy tym gardła. Najwyraźniej ten manifest niezadowolenia mu pomógł, bo Mały się od razu uspokoił, nie na długo niestety, bo do momentu, kiedy to poprosiłam, żeby pozbierał chrupki z podłogi. I zanim zdążyłam dokończyć zdanie, już był sprzeciw, krzyk i przesadzona rozpacz. Celowo napisałam przesadzona, bo szlochanie i chlipanie cichło na czas rozglądnięcia się i zorientowania czy nadal Jego Wysokość Histerię ignoruję, czy może już idę go pocieszyć. Ja prosiłam, on protestował, ja prosiłam stanowczo, on stanowczo protestował i tak w kółko przez pół godziny. W końcu ktoś ulec musiał, tym razem był to Bubuś, pozbierał chrupki z moją pomocą, przytulił się, dał buziaka i zaprowadził mnie do swojego królestwa, dając mi do zrozumienia, że skoro zrobił w końcu to o co go poprosiłam, teraz ja mam spełnić jego prośbę i się z nim bawić. I tak też było, układaliśmy klocki, graliśmy na organkach, bawiliśmy się w koło młyńskie, a potem poszliśmy na spacer. I praktycznie do końca już dnia był grzeczny i uśmiechnięty, a ja razem z nim, nawet dostał nową zabawkę, ale o tym innym razem.

Przy zabawie klockami.

wtorek, 14 stycznia 2014

Bajka, czy czytanka? Czyli o wyborach i preferencjach synusia.


  Jako wzorowa matka doskonała (buchacha) próbuję zarazić syna miłością do bajek czytanych, muzyki, czy sportu. Ale wiadomo, ten malutki człowieczek mimo, że to krew z mojej krwi, nie będzie nigdy wierną moją kopią i chwała mu za to, będzie miał inne zainteresowania i pasje. I w sumie mnie to odpowiada, nie chcę, żeby spełniał moje ambicje, czy marzenia, ale chcę, żeby jakąś pasję w życiu miał, coś co będzie dawało mu relaks i radość tak jak mnie niegdyś odprężała joga i rysunek, teraz blogowanie i nadal wygibasy ołówka między palcami, muzyka w tle. A się rozmarzyłam teraz...Kuba podrośnie i sam się w końcu dowie w jakim kierunku chce iść, może będzie kopał piłkę, może będzie chciał pływać, albo grać na jakimś instrumencie, a może będzie z zapałem pogłębiał wiedzę na temat życia małp. Tego nie wiem, ale mogę spisać co zaobserwowałam do tej pory.
A mianowicie wiem, że póki co Bubuś woli oglądać obrazki od czytania książeczek, ale, ale uwaga, nie tyczy się to wierszyków. Nie raz przychodzi do mnie z książeczką wierszyków dla dzieci i każe mi sobie je czytać, a im więcej ja w to emocji włożę tym weselej. Tak sobie myślę, że kiedy zacznie już rozumieć bajeczki to i nimi się zainteresuje na dłużej. Póki co ogląda bajki w tv, z tym, że zamienił ulubioną Meridę na Ralph'a Demolkę.
Jeżeli chodzi o muzykę to wybory są dwa, albo skoczne utwory, przy których świetnie się skacze, pląsa i robi fikołki, albo muzyka klasyczna, ale słuchanie muzyki to nie wszystko, Malutki dostał od chrzestnego na święta małe klawisze z mikrofonem i robią furorę, poza tym wszelkiego rodzaju bębenki i cymbałki też dają świetną zabawę i potrafią zainteresować go na dłużej niż klocki, czy autka.
 A o tym, że nasz kochany synek wyznaje zasadę, że ruch to zdrowie i pewnie myśli, że jak posiedzi na tyłku dłużej jak pięć minut to mu ten tyłek odpadnie, to długo pisać nie będę, bo to żadna nowość jest. Spacery na powietrzu to codzienny obowiązek, i chociaż czasem są one męczące to i tak się cieszę, że mój synek nie preferuje kiszenia kończyn w domu i mam głęboką nadzieję, że to mu nie minie.
A tutaj przedstawiam "pisiu, pisiu" z tatusiem :)

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Krótko i na temat.


Bubuś w czołgu
    Wczoraj była u nas impreza WOŚPu co mnie troszkę zdziwiło bo mieszkamy nie w centrum miasta, ale w jednej z dzielnic wiec nie spodziewałam się koncertu,  a tu proszę taka niespodzianka.  Muszę przyznać, że organizatorzy się postarali,  była scena i zespół,  który dawał czadu, była licytacja i wielka atrakcją dla starszych i młodszych w postaci czołgu i umundurowanych żołnierzy,  z którymi można było cykać sobie fotki. Ja osobiście ideę Orkiestry popieram,  więc dorzuciłam od siebie coś do puszki i niech wszyscy ksieża świata mówią co sobie chcą.