Od niedzieli jesteśmy już w naszym domu, pałeczkę opieki nad małoletnim Bratem, pieskiem, tatą i w ogóle domem przejął starszy brat. Mama wychodzi ze szpitala już jutro, obolała jeszcze, ale operacja przebiegła bez komplikacji. Uff. A mnie napada fala przemyśleń.
Miejsce gdzie się wychowałam zawsze będzie moim domem, ale nie tam już czuję się jak w domu. Tu w naszym małym gniazdku, gdzie w każdym kącie jest milion wspomnień, tu gdzie obserwujemy pierwsze kroki ku samodzielności naszego synka, tu jest mój dom. Jak to się mówi: ciasny, ale własny. Ale czegoś mi jednak brakuje. Przestrzeni przede wszystkim, wiadomo w trójkę z małym dzieckiem ciężko się pomieścić na kawalerce. Zwłaszcza, że ślubny chodzi do pracy też między innymi na nocną zmianę i niejaką ma możliwość wypoczynku po pracy, kiedy my jesteśmy w domu. Swoją drogą, jak Bubuś śpi po południu dwa kroki od nas w swoim kąciku to i my musimy chodzić niemal na paluszkach. Przydałoby się trochę więcej przestrzeni, tak przestrzeni i światła. Bo gdy mężu śpi po nocce, to w pokoju panuje półmrok, również gdy pogoda nie dopisuje to jest szaro i buro i ponuro. A ja do życia na jakichś choćby tam obrotach potrzebuję światła. Jak kwiaty i ja budzę się do życia gdy przyświeca mi jasność słońca najchętniej. Ale już dosyć narzekania. Grunt, że mamy gdzie mieszkać. Nie musimy pomieszkiwać kątem u rodziców, nie musimy bronić prywatności, intymności i własnego sposobu wychowywania dziecka.
Miejsce gdzie się wychowałam zawsze będzie moim domem, ale nie tam już czuję się jak w domu. Tu w naszym małym gniazdku, gdzie w każdym kącie jest milion wspomnień, tu gdzie obserwujemy pierwsze kroki ku samodzielności naszego synka, tu jest mój dom. Jak to się mówi: ciasny, ale własny. Ale czegoś mi jednak brakuje. Przestrzeni przede wszystkim, wiadomo w trójkę z małym dzieckiem ciężko się pomieścić na kawalerce. Zwłaszcza, że ślubny chodzi do pracy też między innymi na nocną zmianę i niejaką ma możliwość wypoczynku po pracy, kiedy my jesteśmy w domu. Swoją drogą, jak Bubuś śpi po południu dwa kroki od nas w swoim kąciku to i my musimy chodzić niemal na paluszkach. Przydałoby się trochę więcej przestrzeni, tak przestrzeni i światła. Bo gdy mężu śpi po nocce, to w pokoju panuje półmrok, również gdy pogoda nie dopisuje to jest szaro i buro i ponuro. A ja do życia na jakichś choćby tam obrotach potrzebuję światła. Jak kwiaty i ja budzę się do życia gdy przyświeca mi jasność słońca najchętniej. Ale już dosyć narzekania. Grunt, że mamy gdzie mieszkać. Nie musimy pomieszkiwać kątem u rodziców, nie musimy bronić prywatności, intymności i własnego sposobu wychowywania dziecka.