czwartek, 14 sierpnia 2014

Po prostu anioł.

    W okres buntu dwulatka Kuba wszedł co prawda małymi krokami, ale za to jeszcze przed drugimi urodzinami. Początkowo głównie tylko się złościł waląc nogami o podłogę, względnie wrzeszcząc wniebogłosy jak opętany, pojawiły się też próby (niektóre udane) gryzienia. Poczekam, wytłumaczę, on w końcu zrozumie - myślałam.  Ychy...  naiwności słodka, gorzki ma posmak prawdy. Teraz Kuba jest już troszkę starszy i rozumniejszy. Niby rozumie co się do niego mówi, niby wie, że gryzienie i bicie boli, wie że za takie objawy agresji trafi do kąta, a mimo to nadal podnosi rękę i uderza. Wcale nie mocno, czasem wcale nie trafi, ale robi to świadomie i z premedytacją. Czasem ręce mi już opadają, ale wciąż szukam sposobów, by go tego oduczyć. Bo to jest nasze największe zmartwienie. Zaraz potem jest złość i protest. Stawiam mu śniadanie przed nosem - złość, płacz, protest, wykręty. Stawiam mu obiad - on udaje, że śpi. Mówię, że już jest późno i trzeba wracać z placu zabaw do domu - łzawa histeria, z zapieraniem nóg o trawę. Biorę go za rękę - krzyk, zwis na ręce z podkuleniem nóg. Itp. Aż czasem mam dość, czeka nas dużo pracy nad tymi zachowaniami.
Ale, żeby nie było, że mamy w domu istnego terrorystę w dziecięcej skórze, dla równowagi muszę napisać, że często dostajemy od naszego małego łobuza buziaki i przytulaski, ba nawet dba o to byśmy z mężem buziaczkowali się nawzajem. Chętnie dzieli się z nami, i nie tylko z nami pysznościami, z zabawkami gorzej, ale tragedii nie ma. A jak się bawimy, kopiemy piłkę, odbijamy balonik czy cokolwiek innego sobie wymyślimy to z Kubunia taki mały aniołek się robi, taki anioł, ze ostatnio przy gilgotkach złamał mi nos, a tak przypadkiem. I tym optymistycznym akcentem zakończę słowotok na dziś.


wtorek, 12 sierpnia 2014

Oddam w dobre ręce.

    Zdecydowaliśmy się wyjechać do brata do Anglii, mamy już zamówione bilety na wrzesień i pomału przygotowujemy się do przeprowadzki. Czyli ujmując krótko, jesteśmy na etapie czyszczenia szaf i ogólnie mieszkania, a na pierwszy ogień poszły ciuszki Kubusia, których mieliśmy masę całą. Część zostawiłam chrześniakowi, ale na resztę jest po prostu za duży. Mogłabym je sprzedać, ale próbowałam wcześniej i mi się nie udało, a teraz nie mam już na to czasu i ochoty, tak więc wyszło, że postanowiliśmy je po prostu oddać. Daliśmy ogłoszenie na fb i myśleliśmy, że prędko znajdą właściciela, zwłaszcza, że rzeczy były co prawda używane, ale nie zniszczone i całkiem fajne. I co? Część ludzi była chętna, ale na ubranka dla dziewczynki, mówi się trudno. Część była chętna, ale na konkretny rozmiar, który mieliśmy przebrać i wybrać. Koniec końców zdecydowana większość rzeczy została podarowana na ręce pani z sekretariatu przytuliska dla samotnej matki z dzieckiem. Jeszcze troszkę rzeczy mam do oddania i jak nie znajdę kogoś chętnego to też wywiozę do przytuliska i już.

piątek, 8 sierpnia 2014

Piątka nam stuknęła.

    Pięć lat temu o tej porze mniej więcej usiłowałam zjeść roladę na własnym weselu między jednym tańcem, a drugim, pozowałam do zdjęć z moim świeżo upieczonym mężem i cieszyłam się jak nigdy. Balowaliśmy całą noc, cały następny dzień i całą noc po tym dniu. To był jeden z tych dni, które dzieją się raz w życiu, gdzie na samo wspomnienie świecą się oczęta i śmiech jakoś sam z gardła wylatuje, zwłaszcza na wspomnienie poprawin, kiedy tylko słońce przestało oświetlać wszystkie zakamarki, a tam?... Ktoś kogoś trzymając za nogi trzęsie głową w dół, by wytrzepać grosika. Inny ktoś konwersuje z ktosiem słuchaczem o sensie istnienia tego konkretnego gwoździa wbitego tuż nad ich głowami. Rodzice chowają się po kątach, by otrzeć kolejną zbłąkaną łzę. Kolejni ktosie, z kategorii bomb energetycznych zamawiają następną piosenkę, bo noc jeszcze młoda. A my, zatrzymujemy na sobie wzrok na chwilę, by w tej krótkiej chwili zatrzymać czas i napawać się tą chwilą, a za moment dać się porwać gościom weselnym. Dziś siedzę sobie na kanapie i wspominam pisząc tego posta, nawiasem mówiąc pierwszego od dawna. Dziś właśnie mija piąta rocznica naszego ślubu, Jak ten czas okrutnie pędzi.


PIĘĆ LAT TEMU: